MotoPomocni w akcji
Zdjęciom nie ma końca, a trzeba jechać dalej. Opuszczamy Tavertet i tą samą krętą drogą wracamy do głównej trasy. Chcemy objechać jezioro, by znaleźć się tuż przy tamie – słońce powoli chyli się ku zachodowi, a kilometrów jest sporo.
W Roda del Ter trafiamy na groźny wypadek – kierowca samochodu wymusza pierwszeństwo na rowerzyście, który z impetem uderza w boczne drzwi. Sytuacja wygląda groźnie, ludzie są zdenerwowani, biegają chaotycznie we wszystkie strony. Upewniamy się, że pomoc jest w drodze, okrywamy poszkodowanego folią NRC i prosimy go by się nie ruszał. Przy wypadku komunikacyjnym zawsze trzeba podejrzewać uraz kręgosłupa. Pomoc zjawia się niedługo potem, więc spokojni o los rowerzysty odjeżdżamy.
Droga do tamy okazuje się piękną wstęgą równiutkiego asfaltu, klimatem przypomina trochę nasze Bieszczady. Płyniemy sobie raz w prawo, raz w lewo, zupełnie lekko i bez żadnego pośpiechu. Popołudniowe słońce maluje złotem krajobrazy, a wilgotny chłód jeziora leniwie miesza się z resztkami upału. Wrażenia są przedziwne – jakbyśmy nagle wjeżdżali z wody w olej, a następnie znów w wodę. I ta feeria zapachów… Cudo!
Przy tamie mamy chwilę czasu na zdjęcia i przymierzenie się do innych motocykli. Chłopaki robią przejażdżki na MT-07 Tracer, MT-09 Tracer i porównują – wszyscy chwalą przygotowanie motocykli, ich wygodę i przydatność na krętych drogach. Czas ucieka, jest już po szóstej, a do Girony grubo ponad 60 kilometrów. Zbieramy powoli towarzystwo i napawając się ostatnimi zakrętami ciśniemy w stronę hotelu. Ostatnie kilometry pokonujemy ekspresówką, co daje nam okazję do sprawdzenia motocykli także w takich warunkach.
Dzień powoli się kończy, wraz z nim czas po brzegi wypełniony zakrętami. W głowach pulsują jeszcze emocje i huczy rozcinane kaskiem powietrze. Ręce wciąż trzymają kierownice, a głowy nabite katalońskimi drogami nie są w stanie myśleć o niczym innym. Rozmawiamy długo w noc, wymieniając się doświadczeniami i wrażeniami z trasy. Płynie dużo wina i myśli, słowa nie są w stanie wyrazić wszystkiego.
Jesteśmy szczęśliwi – taka Hiszpania motocyklem była nam potrzebna. Motocyklowe spełnienie, wyzwanie zakończone sukcesem, ale i apetytem na więcej – więcej winkli, rozmów, smaków. Tak naprawdę nie pożegnaliśmy się – wiemy, że na pewno tutaj wrócimy.